Leo Beenhakker

Golf to trening i czysty umysł               
Leo Beenhakker Holender, który odmienił polską piłkę nożną nigdy nie krył, że golf to jego wielka pasja. W Golfmanii po raz pierwszy opowiada o swoich mocnych i słabych stronach w golfie, o rundzie życia z Jose Marią Olazabalem i Johnem Dalym oraz o piłkarzach-golfistach.
Rozmawiał MICHAŁ KUKAWSKI 

Moja runda z Leo Beenhakkerem była nietypowa. Czy można się jednak dziwić, że niespełna trzy tygodnie przed pierwszym meczem naszej reprezentacji w Euro 2008, musieliśmy rozegrać ją na warunkach mojego rywala – w hotelu Sheraton w Warszawie? Na początku do bólu profesjonalny i zdystansowany, po jakimś czasie rozluźnił się, zapominając na chwilę o Euro, zgrupowaniu i ostatecznym składzie kadry. W końcu golf to relaks, nawet jeśli runda rozgrywana jest w zatłoczonej, głośnej i zadymionej (Beenhakker nie rozstaje się ze swoimi cygaretkami) hotelowej kawiarni.

Co było pierwsze – golf czy piłka nożna?

Pierwszy był futbol. Golf w Holandii dostępny jest dla zwykłych ludzi dopiero od 10-15 lat. Wcześniej był sportem ekskluzywnym. Nie pochodzę z bogatej rodziny, więc nie byłem częścią społeczeństwa, które grało wtedy w golfa. To było 50 lat temu. Zacząłem w Madrycie w 1986 roku. Lekarz drużyny był wielkim entuzjastą golfa, znał wielu znakomitych zawodowych graczy. Zaprosił mnie kiedyś na pole golfowe i spodobało mi się. Postanowiłem wziąć lekcje i zakochałem się. Od tego momentu grałem w miarę regularnie.
Traktuję to jako czystą zabawę, rozrywkę. Choć z drugiej strony, jeśli się za coś wezmę, chcę być najlepszy – nienawidzę, kiedy coś mi nie wychodzi. Jestem wtedy potwornie na siebie wściekły. Zawsze powtarzam sobie: „Co się złościsz? I tak nigdy nie będziesz Tigerem Woodsem. Ani pod względem koloru skóry, ani pod względem gry. Daj spokój, ciesz się grą, zrelaksuj się.” Ale nie mogę się uspokoić.

Jest pan dobrym golfistą?
Na początku byłem koszmarny. Grając na jednym z pól w Holandii, zrobiłem dwa air shoty z rzędu. Za trzecim razem, gdy znowu nie trafiłem w piłkę, wypuściłem mojego irona-7 z rąk. Wylądował na drzewie. Właściciel pola zdecydował się go nie zdejmować. Kilka lat później – to była jesień i drzewa traciły liście – kiedy wróciłem na to pole, kij nadal wisiał na drzewie. Podobno to było sławne drzewo, pod którym każdy się zatrzymywał i próbował odnaleźć kij pana Beenhakkera między gałęziami. Tak było na początku. Teraz na polu zachowuję się znacznie lepiej, choć nerwy mi nadal puszczają.

A co z handicapem?

Grę na polu rozpocząłem po 10 lekcjach. Pierwszą rundę rozegrałem z Head Pro. Powiedział mi: „Masz handicap 23”. Odpowiedziałem: „OK, dziękuję”. Nie miałem zielonego pojęcia, co to oznacza. Kiedy już się dowiedziałem, myślałem tylko o tym, jak go obniżyć. W 2004 roku zszedłem do 14 i nagle moim najważniejszym celem w życiu stał się jednocyfrowy handicap. Ale musiałem wyjechać, zmieniałem pracę i nic z tego nie wyszło. Nie mam pojęcia, ile wynosi teraz. Nie grałem w golfa zbyt wiele przez ostatnie 3 lata.

Czy to znaczy, że nie był pan jeszcze na żadnym z polskich pól?
Niestety, nie miałem okazji grać na żadnym z waszych pól golfowych. Ale zagram, obiecuję to sobie od jakiegoś czasu. Czekałem tylko na odpowiednią pogodę. Nienawidzę grać w deszczu.

Co najbardziej lubi pan w golfie?

Golf ma to do siebie, że gdziekolwiek pojedziesz, zawsze grasz w najpiękniejszych miejscach. W Meksyku było po prostu niewiarygodnie. Szczególnie w mieście Meksyk, na wysokości 2 000 metrów powyżej poziomu morza. Ciśnienie jest tam mniejsze i piłka lata dalej niż normalnie.
Kocham golf! Jest dla mnie bardzo odświeżający, oczyszczający. Gra zależy całkowicie od ciebie samego. Wpływ na przebieg meczu piłki nożnej ma wiele czynników – zależy od formy poszczególnych zawodników, od sędziego… A na polu jesteś tylko ty. Tylko ty robisz głupie rzeczy, dobierasz zły kij, kiepsko swingujesz. To niezwykłe, zwłaszcza dla nas, ludzi zajmujących się piłką nożną. Dlatego tak wielu piłkarzy gra w golfa: Marco Van Basten, Ruud Gullit są świetnymi golfistami. Każdy piłkarz, który gra w golfa, powie, że najwspanialsze jest poczucie, że jest się jedyną osobą odpowiedzialną za wynik, za każde uderzenie. Nie ma znaczenia, kto gra obok ciebie, nie ma znaczenia, jak zachowuje się sędzia. Tylko ty, ty i ty. Kocham tę grę.

Czy kiedykolwiek polecił pan swoim piłkarzom grę w golfa?
Oczywiście. To było w Madrycie, kiedy sam zaczynałem grać. Podczas jednego z obozów treningowych przed meczem zorganizowaliśmy akademię golfa. Zawodnikom ogromnie się to spodobało. Chodziło o to, żeby się odprężyli, skupili na sobie. Wyobraź sobie, że wielki Van Basten złości się jak dziecko, kiedy nie trafi putta. I jednocześnie wie, że może winić tylko siebie.

Czy naprawdę uważa pan, że w porównaniu z golfem, piłka nożna to nudna gra?
Nie! Pozwoliłem, żeby to napisano, bo ktoś mnie o takie zdanie poprosił. Ale to nieprawda. Futbol to moje życie. Emocji piłkarskich nie można porównać z niczym innym.

A czy golfa można porównać z piłką nożną?
Nie, to zupełnie inne dyscypliny. Jako trener posługuję się na co dzień statystykami i analizami. Obmyślam taktykę i w związku z tym, lubię obserwować grę najlepszych golfistów. Patrzeć, jakie stosują strategie. Uwielbiam Ryder Cup, bo tam zawodnicy muszą grać jako drużyna. I widać, jak wielkim jest to dla nich wyzwaniem. Są przecież urodzonymi indywidualistami. Widzisz Montgomerego, który przez całe życie był skupiony tylko i wyłącznie na sobie. A teraz musi grać w drużynie i dzielić się. Wspaniale jest obserwować jak walczy sam ze sobą, jakie to są emocje.
    Oglądając British Open, nie mogę wyjść z podziwu, ile o golfie wiedzą i ile w grze widzą brytyjscy komentatorzy. Spostrzegą każdy najmniejszy szczegół – o swingu mogą opowiadać godzinami. A ja mogę siedzieć godzinami przed telewizorem i słuchać. I ani przez chwilę nie będę znudzony. Włącz mi telewizor z British Open i masz mnie z głowy na cały dzień.

Zdradzi pan swoje najwspanialsze wspomnienie golfowe?

Jest związane z turniejem KLM Open w Holandii, podczas którego, kilka lat temu, brałem udział w zawodach Pro-Am. Jednego dnia grałem z Johnem Dalym. To było niewiarygodne, bo dla niego nie istnieją dołki par 4. Następną rundę grałem z Jose Marią Olazabalem, co również było fantastycznym przeżyciem – dawał mi wskazówki, pomagał, podpowiadał. Był z nami też Guus Hiddink. Wszyscy mówiliśmy po hiszpańsku, więc natychmiast zawiązała się między nami nić porozumienia.
Runda z Dalym była niesamowita! Pamiętam, że mieliśmy tee time o drugiej po południu. Ja, Guus Hiddink i jeszcze jeden amator czekaliśmy na niego na tee. Wybiła czternasta, dali nam sygnał do rozpoczęcia gry… i wtedy Daly wyszedł z domku klubowego. W ustach miał papierosa. Przywitał się, nie wyjmując go z ust: „Cześć, chłopaki”. To był dołek par 4. W ogóle nie wyjmował tego papierosa z ust. Ustawił piłkę na tee, był totalnie zrelaksowany. Uderzył na pełnym luzie… Piłka wylądowała na greenie, a on powiedział tylko: „Życzę szczęśliwych zakładów” (śmiech). Zrobił to bez żadnego wysiłku – bum i piłka pokonała 280-300 metrów. To był fantastyczny dzień.

Zdradził panu jakąś konkretną wskazówkę?
Nie, cały czas robił sobie jaja. Olazabal mi pomagał, potraktował mnie poważnie (śmiech). Po dwóch dołkach wiedział, na jakim poziomie gramy. Kiedy sięgałem po kij, słyszałem głos za plecami: „Nie, nie ten. Weź mniejszy, weź większy.” „No nie! – myślałem sobie – znasz mnie od 15 minut i dajesz mi wskazówki, czym mam grać? Przecież sam wiem najlepiej!” „Zaufaj mi.” – mówił Olasabal. Ale ja jestem uparty. Po uderzeniu słyszałem tylko: „A nie mówiłem? Trzeba było mnie posłuchać.” To było niezapomniane przeżycie, grać z tymi facetami. Z normalnymi, sympatycznymi facetami. Bo przecież w golfie są też i tacy, którzy pewnie by cię nawet nie zauważyli, gdybyś z nimi grał.

I to były pana najlepsze rundy w życiu?

Tak, choć wiadomo, że oni grali po to, żeby wygrać. I wygrywali z nami bez problemu. Daly przez całą rundę palił papierosy, jeden za drugim. To zwierzak, ale przesympatyczny. Olazabal był bardzo profesjonalny, choć widać było, że gra sprawia mu frajdę. Rozmawialiśmy o Realu, Barcy, FC Walencji… dużo było piłki nożnej w tej rundzie golfa.

Czy są wśród piłkarzy naprawdę dobrzy golfiści?

Tak. Marco Van Basten, kiedy nabawił się kontuzji w Milanie, dużo grał w golfa i zszedł z handicapem do 1,0. Gullit gra z handicapem 6,0. To są młodzi sportowcy, silni, zdrowi i sprawni. Gra w golfa nie stanowi dla nich problemu.
Jest wielu znanych piłkarzy z bardzo niskimi handicapami. Właściwie wszyscy piłkarze z Anglii i Szkocji grają w golfa. W Wielkiej Brytanii za każdym zakrętem jest pole golfowe.     Zawsze powtarzałem, że hobby jest wtedy, gdy nie ma na nie czasu. W innym wypadku przestaje to być hobby. Od ponad 40 lat jestem trenerem piłkarskim i w tym czasie chyba tylko przez trzy miesiące byłem bez pracy. Myślałem wtedy: „Och, ale ze mnie szczęściarz. Zagram jutro w golfa, zrelaksuję się”. „I pojutrze też zagram rundę”. Ale po kilku dnia grania w golfa miałem dość. „Nie, chrzanię, jutro nie gram”. To najlepszy znak, że hobby należy traktować z wyczuciem, by nie stało się zajęciem, które nie sprawia przyjemności. Cieszy mnie sama idea grania, czekanie na golf.

Z kim szczególnie chciałby pan zagrać?

Moim marzeniem jest przejść 18 dołków z Serio Garcią. Zazwyczaj grałem z ludźmi z drużyny, z innymi trenerami albo ze znajomymi. Mieliśmy z przyjaciółmi taki zwyczaj, kiedy to każde z nas mieszkało w innym zakątku świata, że spotykaliśmy się raz w roku i urządzaliśmy własny turniej golfa. Trwało to 7-8 lat. To była świetna sprawa. Po jakimś czasie jednak nasze spotkania stały się coraz trudniejsze do zorganizowania. Życie…

Ulubione pole golfowe?
Zacząłem grać w Hiszpanii na polu La Moraleja. To bardzo ekskluzywny i stary obiekt. Panuje tam idealna harmonia – drzewa, woda, bunkry – wszystko znajduje się tam, gdzie powinno. Każdy dołek jest wyzwaniem, za każdym razem trzeba dokonywać wyborów. To jest pole idealne.

Idealne uderzenie?
To zawsze były przypadki. Jeśli grałem na dołku par 4 i skończyłem go dwoma uderzeniami, był to wyłącznie szczęśliwy traf. To musi być prawdziwa przyjemność, jeśli takie rzeczy wychodzą zamierzenie. W przypadku amatorów, zaraz po takim zagraniu, następny dołek kończy się pięcioma uderzeniami powyżej par. Jest się tak zadowolonym z siebie, że nie można się już skoncentrować.
 Golf to chyba jedyny sport, w którym każdy dołek oznacza grę od nowa. To jest prawdziwy sport, a sport to emocje. Jeśli jesteś szczęśliwy, bądź szczęśliwy. Jeśli jesteś zły, niech będzie widać, że jesteś zły. Bądź sobą!

Myśli pan o wyniku, grając w golfa?

Tak. To typowy błąd, który popełnia się na samym początku – liczy się, sumuje uderzenia. Trudno mi jest pozbyć się tego nawyku, szczególnie gdy gram w turniejach. Nic na to nie poradzę, uwielbiam rywalizować. W czasie turnieju podchodzę do każdego i pytam: „Jak ci idzie, jesteś zadowolony z gry?” Chcę koniecznie wiedzieć, czy jest lepszy, czy gorszy ode mnie. Teraz trochę się uspokoiłem, ale na początku byłem w stanie krzyczeć do facetów na dołku obok: „Jakie macie wyniki?!” I myślałem: „O matko, on ma -2, muszę grać lepiej!”

Najniższy wynik?
83. Byłem z siebie bardzo dumny. To było w Alicante. Byłem tam na krótkich, trzydniowych wakacjach. Ale nie pytaj mnie o mój najgorszy wynik.

Zapytam za to o pańskie słabe i mocne strony w golfie?
Nie należę do graczy daleko uderzających – to moja słaba strona. Czuję zazdrość, gdy widzę faceta na par 4, wybijającego piłkę ironem-8 na green. Za to jestem naprawdę dobry w krótkiej grze, blisko greenu. Potrafię bardzo zręcznie zagrać approach (śmiech). Jeśli poćwiczę trochę krótką grę, później, stojąc 40 metrów przed greenem, czuję się pewnie.

A co z puttowaniem?
Wszystko jest kwestią praktyki. Jeśli się dużo ćwiczy, każda rzecz zaczyna wychodzić lepiej. Czym więcej człowiek gra, tym lepiej czyta greeny, tym lepsze wyczucie siły i większa pewność siebie. Klucz do sukcesu w golfie to trening i czysty umysł, niczym niezmącone myśli. To wszystko, czego potrzeba do gry w golfa. I to jest niesamowite!

 

 Ulubiony golfista
Moim ulubionym zawodnikiem jest Sergio Garcia. To twardziel, street fighter – i to mi się w nim podoba. Jest jak Rooney. Zrobi wszystko dla lepszego wyniku.
Ulubiony partner gry
Uwielbiam grać z Guusem Hiddinkiem. Jest taki sam, jak ja. Gdy jego piłka poleci za wzniesienie, zaczyna biec – musi natychmiast zobaczyć, gdzie spadła. Tłumaczyłem mu tyle razy: „Spokojnie, przecież nam się nie spieszy, zaraz zobaczysz, gdzie spadła”. Nic nie pomaga. Uderza i od razu biegnie. To samo robi na turniejach. I wszysc pytają: „Co ten koleś wyprawia?” Nigdy na nikogo nie czeka. Liczyło się tylko to, gdzie jest jego piłka. To on wymyślił speedgolfa. Ja mam podobnie, ale Guus pobił wszelkie rekordy.

Wywiad zamieszczony dzięki uprzejmości magazynu "Golfmania"

Author Profile: Marek Pietrzak

This author has published 607 articles so far. More info about the author is coming soon.
Laureat
Golf Fee Card
Logowanie